Marek Bieńczyk napisał kiedyś o postmodernizmie, że „światło bijące z tego pojęcia nieraz przeszkodziło krytykom i czytelnikom zrozumieć czytane przez nich książki”. Dzisiaj to światło wyraźnie już przygasło, etykieta „postmodernistyczna” robi niewielkie wrażenie, ale bywało inaczej. Natknąłem się niedawno na tekst zatytułowany 61 essential postmodern reads; jest to właściwie autorska lista „klasycznych” powieści postmodernistycznych, na której znalazły się m.in. takie nazwiska, jak Barth, Borges, Calvino, Coover, Dick, Eco, Murakami, Nabokov, Pynchon, Roth czy Vonnegut. Jak każdy wybór, tak i ten (wz)budzi(ł) wiele zastrzeżeń i wątpliwości (odsyłam do komentarzy), mnie jednak od samej listy bardziej interesuje krótka legenda, którą tekst został opatrzony:
Część etykietek można sobie darować, bo albo nie są dystynktywne (książka „gruba”, „cienka”, „prekursorska”), albo ujmują rzecz zbyt ogólnie („zabawa z językiem” – tak można określić czynność pisania). Niektóre jednak wydają się być całkiem trafne (intertekstualność, przenikanie się fikcji z rzeczywistością, przeróbki prawdy historycznej). Zanim opiszę mój postmodernizm w powieści (bo to będzie prywatny konstrukt; jak pisze Brian McHale, postmodernizm – tak jak romantyzm czy renesans – sam w sobie jest fikcją, jednym z konstruktów, „z których żaden nie jest ani mniej prawdziwy, ani mniej fikcyjny od innych”), chcę przypomnieć o pewnym kluczowym rozróżnieniu, które wprowadził wzmiankowany przed chwilą teoretyk.
McHale wyszedł z założenia, że podawanie „katalogu właściwości” powieści postmodernistycznej jest bezcelowe, dopóki nie wprowadzi się jakiejś kategorii nadrzędnej, porządkującej poszczególne elementy. Zaproponował pojęcie dominanty i zarysował drogę, jaką przebyła powieść od modernizmu do postmodernizmu. Tę drogę można opisać jako ewolucję od dominanty epistemologicznej (Co to za świat? Kim jestem? Jakie są granice poznania?) do ontologicznej (Który to świat? Ile ich jest?), jako przesunięcie punktu ciężkości z problemów poznania na zagadnienia istnienia. Upraszczając, powieść modernistyczna skupia się na świecie, powieść postmodernistyczna – na sobie, na własnej tekstualności. Skutkiem tego autoerotyzmu jest m.in.:
– metafikcja historiograficzna (powątpiewanie w prawdę historyczną, konstruowanie innych wersji rzeczywistości): w Lodzie Sorokina blondyni sprawują władzę z Berią, meteoryt tunguski zostaje odnaleziony itd. Linda Hutcheon, autorka terminu, określa ten rodzaj metafikcji jako „ironiczne sygnalizowanie odmienności w samym sercu podobieństwa” (świetny, świeży przykład: 1Q84 Murakamiego. Świat niby ten sam, ale są dwa księżyce, etc.)
– labirynt, niekoniecznie rozumiany dosłownie (Aomame z powieści Murakamiego przemieszcza się między światami, błądzi, nie może odnaleźć Tengo)
– tajemnica, zagadka, spisek (Lód, Little People, poczta z 49 idzie pod młotek Pynchona, morderstwa w Imieniu róży, itd.)
– wykorzystywanie gatunków popularnych, takich jak kryminał czy powieść sensacyjna
– biblioteka, tekstualność rzeczywistości (1Q84 – Tengo podejrzewa, że znalazł się w świecie, który opisał w Powietrznej poczwarce)
– autotematyzm, pisanie o pisaniu (od Tristrama Shandy, przez Jeśli zimową nocą podróżny…, po np. Fabulanta Burzyńskiej)
– intertekstualność (cytat, parodia, pastisz; muszą się tu pojawić, choć pojawiają się praktycznie w każdej powieści, podobnie jak ironia)
– eksperymenty formalne (wiadomo)
– palimpsest (wszystko już było, więc powieść postmodernistyczna bez żenady żeruje na wcześniejszych powieściach; nowy tekst jest nadpisany na starym, np. F.M. Akunina na Zbrodni i karze).
Tak mniej więcej wygląda mój „katalog właściwości” powieści postmodernistycznej; pewnie można tu coś jeszcze dorzucić – póki w Słowniku terminów literackich nie ma hasła powieść postmodernistyczna, zabawa trwa, work in progress.
Mówimy oczywiście o ujęciu amerykańskim (w polskim postmodernizm ma troszkę inne cechy, o ile mi wiadomo, to okres od modernizmu czyli właściwie od końca 19 wieku)? Nie wiem czy wg nich postmodernizm nadal JEST? Zawsze mi się pokrywały te kategorie labirynt-intertekstualność-biblioteka-palimpsest, w pewnym sensie określa to figura kłącza (Deleuze&Guattari).
Tak, tak, kłącze to jest świetny trop! Co do ujęcia: chciałem, żeby ten katalog właściwości był w miarę uniwersalny, nie ograniczał się tylko do p. amerykańskiego (stąd w nawiasach przykłady z niedawnych lektur – Murakamiego, Pielewina, Sorokina). A polski postmodernizm to w ogóle oddzielny temat. Chyba najwyraźniejszą jego cechą był autotematyzm: „Miazga” Andrzejewskiego, Gretkowska czy wspomniany „Fabulant” Anny Burzyńskiej,ale mam wrażenie, że szybko się (twórcom i krytykom) znudził i nie zdążył rozkwitnąć.
Tak, tylko tę różnicę w zasadzie zapamiętałam, że polski był wcześniej i już go nie ma :)
To na początek krótki cytat: „Postmodernizm w mniejszym stopniu jest okresem aniżeli poetyką czy ideologią” (Linda Hutcheon). Nie skupiałbym się zatem na wyznaczaniu granic czasowych postmodernizmu, bo to droga donikąd – nie ma nawet zgody co do tego, kiedy p. się zaczął :)
Co do polskiego postmodernizmu – jeśli taki w ogóle był, to dotarł z opóźnieniem, bo kluczowe teksty teoretyczne przetłumaczono dopiero w latach 90. XX wieku, ale na pewno nie można powiedzieć, że zaczął się z końcem Młodej Polski.
Hutcheon słusznie sugeruje, że lepiej traktować p. jako poetykę, i dlatego ja piszę o właściwościach powieści postmodernistycznej, a nie o postmodernizmie w ogóle. Na pytanie o to, czy w USA p. „jest”: dopóki są twórcy piszący w tej poetyce (Roth, DeLillo, Franzen) czy książki do niej zaliczane, dopóty p. trwa, ale od dawna nie jest jedyną słuszną czy wiodącą ideologią; nie wybuchają wokół niego ostre akademickie spory, nie roztrząsa się poetyki postmodernistycznej itd. Krótko mówiąc: postmodernizm się skończył (nie wiadomo kiedy).
Dla mnie postmodernizm to właśnie ta poetyka przyjęta w 20 wieku na określenie zjawiska w lt. głównie amerykańskiej. Natomiast w książkach dotyczących krytyki lit. często tak określa się to, co w polskiej literaturze nastąpiło po modernizmie (stąd nazwa) i w zasadzie punktem wspólnym było chyba tylko skupienie się na samej formie tekstu.
no wlasnie – wyczytalam niedawno, ze postmoderna sie skonczyla w architekturze i sztuce. tylko nie napisali CO teraz nam (nie)milosciwie panuje?
w socjologii postmoderna przeszla plynnie w plynna rzeczywistosc ;-)
a co mówi teoria literatury?
Trochę już jestem poza głównym nurtem, ale wydaje mi się, że teoria lit. na ten temat po prostu zawstydzająco milczy :)
no to znalezlismy sie po raz koleny w mrokach – byle tylko w dobrym towarzystwie ;-)
O ile mogę dorzucić moje 0,03 PLN: ostrożnie szafowałbym uogólnieniami w stylu przesunięcie dominanty z epistemologicznej na ontologiczną, zwłaszcza mam na myśli pytania, które mają to przesunięcie ilustrować. „Kim jestem?” można potraktować jako pytanie ontologiczne, to nawet jest, zaryzykuję, pytanie dość ontologiczne – co więcej, bohaterowie powieści postmodernistycznej targani tożsamościową burzą zadają je sobie często.
Mnie kusi odniesienie pytań raczej do tekstu: tekst modernistyczny pyta siebie „czy jestem?” oraz „co jestem?”, tekst postmodernistyczny „jak jestem?”. Pytanie modernistyczne to „co piszę”, w postmodernizmie utożsamić je można z pytaniem „jak piszę” (które nie jest już niewinnym pytaniem o formę). No i rzecz jasna rzecz, o której można by wylać rzekę atramentu, postmodernizm a postkolonializm. To tak bym dorzucił do tego trafnego katalogu postmodern features.
„ostrożnie szafowałbym uogólnieniami”: referuję spostrzeżenia McHale’a; może nie napisałem tego wystarczająco wyraźnie – on pisze o zmianie dominanty, ale nie ma na myśli cięcia, typowego albo/albo. Powieść postmodernistyczna skupia się jego zdaniem bardziej na ontologii (tekstu), ale nie rezygnuje (bo jak?) z epistemologii (co do pytań: rzeczywiście mogą zacierać obraz). Podał fajny przykład: wzorcowym gatunkiem modernistycznym jest kryminał, postmodernistycznym – powieść SF.
Postkolonializm – to by było to, co się z postmodernizmu żywe ostało. Good point.
sens istnienia,potrzeba wyodrębnienia pojęcia zwanego intertekstualnością budzi wątpliwości, bez względu na to w jakim kontekście ono występuje i w jakim kontekście pragniemy je wyróżnić. przecież intertekstualne były teksty zaliczane do modernizmu – słabo przeze mnie znana ze studiów „Ziemia jałowa”, „Ulisses”. I gdyby nie było w tych tekstach akurat od groma kryptocytatów, cytatów, pastiszów, parodii i innych gatunków intertekstualności od groma, powiedziałbym, że postmodernizm to spotęgowana intertekstualność, albo że w postmodernistyczhnych powieściach bazą strukturalną i fabularną jest intertekstualność. A z tą ontologią powieści postmodernistycznych… chyba lepiej i bardziej dokładnie byłoby po prostu powiedzieć, że postmodernizm ,jak żadna inna poetyka, uwypuklał metafikcję, metatekst, to jak zbudowano powieść, jak się ją pisało, jaka była strategia pisarska co do konstrukcji postaci,świata przedstawionego która zresztą słuchając i czytając pisarzy: jak powstają powieści, zdaje się raczej mistyfikacją intelektualną, z jakimiś racjonalnymi podstawami przyczynowo-skutkowymi.
Jasne, intertekstualność to często spotykana cecha powieści zaliczanych do wcześniejszych prądów niż postmodernizm, co zresztą zaznaczyłem w nawiasie, dlatego – jak piszesz – nie może występować jako cecha decydująca, a jedynie jako jedna z cech powieści postmodernistycznej (bo mimo wszystko częściej w tego typu powieści jest niż jej nie ma).
Z metafikcją chcesz zrobić to samo, co nie udało się z intertekstualnością, czyli uczynić z niej cechę nadrzędną; kłopot w tym, że metanarracja też jest zabiegiem starym, odnajdywanym we wcześniejszych powieściach. Dlatego McHale’owi tak zależało na wyróżnieniu dominanty, która byłaby ponad tymi propozycjami i ja przyznaję mu rację, podoba mi się ten pomysł, bo wprowadza wyraźniejszy podział między powieścią postmodernistyczną a modernistyczną niż same kategorie intertekstualności czy metanarracji.