Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, "Piosenka o zależnościach i uzależnieniach"Na tegoroczną galę rozdania nagrody literackiej Nike przygotowałem się wybornie. Zdjąłem z szafy mały, kilkucalowy telewizorek z doczepianą antenką, która umożliwia przechwytywanie sygnału TVP 1 oraz TVP 2 bez konieczności uiszczania opłaty abonamentowej, nastawiłem program. Prowadziła Grażyna Torbicka, co z wydarzenia bądź co bądź literackiego uczyniło jakieś dziwaczne show. Zaciskając nerwowo kciuki za mojego faworyta (o którym jeszcze napiszę), tuż przed ogłoszeniem werdyktu, tchnięty przeczuciem, przejrzałem: wygra Dycki. I wygrał.

 

Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, „poeta osobny”, pierwszy swój tom poetycki wydał w 1990 roku i od tamtego czasu niezmiennie zaliczany jest do grona naszych najlepszych poetów. Naszych? Z Dyckim jest taki problem, że: primo, jego ojczyzną jest zarówno Polska, jak i Ukraina; języka polskiego uczył się w wieku kilkunastu lat, a pierwszą jego lekturą była, o ile dobrze pamiętam, Biblia Jakuba Wujka. Secundo, w jego wierszach można odnaleźć coraz śmielsze wyznania homoerotyzmu, co w naszym homofobicznym kraju raczej nie wzbudza sympatii.

 

Nagrodzony tom, Piosenka o zależnościach i uzależnieniach, tak jak i poprzednie jego książki, bazuje na kilku lejtmotywach: chorej matce („w sąsiednim pokoju umiera moja matka”), homoseksualizmie („z młodszym od siebie nie idź do komnaty / albowiem czeka cię ciemność lub światło”),  religii, poczuciu podwójnej, polsko-ukraińskiej tożsamości („jeszcze nie umiem słowa Polska / jeszcze się waham wymówić jednym / tchem Polska i Ukraina Ojczyzna”). Jeśli czytało się choć jeden z wcześniej wydanych tomów, nietrudno znaleźć powracające niczym mantra wersy, które łączą ze sobą wszystkie wiersze, sprawiają, że odbiera się je jako nierozerwalną całość. Dycki pisze bowiem od początku o tym samym, i w ten sam, unikatowy, sposób.

 

W najnowszych wierszach dochodzi do głosu ból po zmarłej matce, odbierający zdolność mówienia; pierwszy wiersz rozpoczyna się wołaniem „daj mi słowa abym kres / nazwał umiejętnie kresem”. W tomie raz po raz  wraca kwestia wypowiedzenia niemożliwego, problem granic języka. Rada jest jedna: „z językiem trzeba twardo / jest jaki jest kawałek / drewna którym się podpieramy / i posiłkujemy w drodze”. Gdy słowa zaczynają się  wreszcie wydobywać, do głowy przychodzą te złe wspomnienia: „matka ocet piła z braku / denaturatu więc jak mogłem mieć / sielskie anielskie dzieciństwo”. Mówiący w wierszach oddaje się niecodziennemu zajęciu – studiuje nekrologi, podgląda też innych, którzy je czytają, czasem przy tym „sięgając po ciasteczka”. Klepsydry przyciągają więcej czytelników, niż tomy poetyckie; może same są poezją? „Teraz z aniołami / kajtować przez bezkresne niebo / będziesz”. Jak powiada poeta, „nekrologi będą zawsze / czymś więcej aniżeli współczesna poezja / polska na którą nikt się nie rzuca”. Oby nie miał racji.

 

XVII.

 
przyjaciel to ktoś kto przychodzi
do twojego domu z pakunkiem książek
i nie dba o nic a najmniej
o siebie kiedy go zagadnąć o zdrowie

przyjaciel to ktoś kto o nieoznaczonej
porze przychodzi do twojego domu
i nie zostawia cię z pakunkiem pięciu
sześciu książek lecz pięknie

opowiada gdzie był i u czyjego grobu po raz
pierwszy dowiedział się prawdy o sobie
 

(Eugeniusz Tkaczyszyn-Dycki, z tomu Piosenka o zależnościach i uzależnieniach)