Dwa wiersze. Najpierw fragment nieco ograny, ale na początek kwietnia, jak myślę, w sam raz – pierwsza część Ziemi jałowej Eliota w tłumaczeniu Czesława Miłosza. Potem wiersz Tymoteusza Karpowicza Księga Eklesiastesa, bo chodzi mi ostatnio po głowie, też mam teraz czas od ściany do ściany, no i jakoś mi ze sobą współgrają. I. Grzebanie umarłych (T. S. Eliot, Ziemia jałowa) Najokrutniejszy miesiąc to kwiecień. Wywodzi Z nieżywej ziemi łodygi bzu, miesza Pamięć i pożądanie, podnieca Gnuśne korzenie sypiąc ciepły deszcz. Zima nas otulała i kryła Ziemię śniegiem łaskawym, karmiła Maleńkie życie strawą suchych kłączy. Zaskoczyło nas lato, idąc nad Starnbergersee Rzęsistym deszczem. Chwila pod kolumnadą I wyszliśmy na blask słoneczny, do Hofgarten, Piliśmy kawę i rozmawiali godzinę. Bin gar keine Russin, stamm’ aus Litauen, echt…