Najważniejsze dla mnie książki przeczytałem jesienią 1980 roku: Maltego, Berlin Alexanderplatz, Czarodziejską górę i – przede wszystkim – Proces. W każdej z nich opowiedziana jest w zasadzie ta sama historia. Istnieje pewien powierzchowny porządek, uwikłane społecznie życie, które – niezależnie od tego, czy jest wygodne, czy niewygodne – zawsze traktujemy jako „nasze życie”. I jest coś jeszcze, gdzieś pod jego powierzchnią (…). Kryje się tam budząca lęk prawda, pozbawiona maski jaźń, która jest fundamentem wszystkiego. Każda z tych czterech wielkich powieści mówi o dramacie, który wiąże się z odsłonięciem, zerwaniem tej wierzchniej warstwy (…) ich bohaterowie zostają nagle zmuszeni do konfrontacji z tym, co znajduje się pod spodem

– mówi Jonathan Franzen w obszernym wywiadzie dla The Paris Review. Jego interpretacja powieści Rilkego, Döblina, Manna i Kafki doskonale współgra z moimi wrażeniami z lektury Korekt, opus magnum Franzena, które również są takim „zstąpieniem” w głąb świadomości, odsłonięciem kulis rodzinnego piekiełka. Nieprzypadkowo piszę o opus magnum: po lekturze obu wydanych w Polsce powieści Franzena nie mam wątpliwości, że Wolność – notabene jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałem w ubiegłym roku – pozostaje w cieniu Korekt, które są powieścią wybitną, wyjątkową.
 
Mój nieukrywany zachwyt Korektami ma kilka przyczyn. Po pierwsze – oczarował mnie język tej powieści. Franzen kupił mnie już na pierwszej stronie, otwierając historię rodziny Lambertów zdaniem „Zimny front nadciągający znad prerii przynosi szaleństwo”, a następnie opisując dzwoniącą w uszach, pełną napięcia ciszę w domu podstarzałych bohaterów. Z każdą kolejną stroną rósł mój czytelniczy apetyt; szybko okazało się, że te piękne frazy nie są dziełem przypadku.
 
Dla przykładu – jeśli Franzen opisuje wietrzny dzień, nie stwierdza po prostu, że wiało; pisze tak: „Kawałek gazety owinął się z erotyczną desperacją wokół parkometru. Skrzypiały płócienne dachy i trzepotały błotniki samochodów”. Gdy jedna z bohaterek tęskni za pieszczotami swojej kochanki, Franzen pisze: „Nadal pragnęła dłoni Robin na sobie, dookoła siebie i w sobie – całego tego przyimkowego bufetu”. Językowa maestria rozbudowanych metafor i porównań, subtelna ironia i czarny humor sprawiają, że czyta się tę powieść zachłannie i z niekłamaną przyjemnością (w tym miejscu ukłon dla tłumaczy – Arkadiusza Nakoniecznika i Joanny Grabarek).
 
Dalej – ujęła mnie pieczołowitość, z jaką autor Wolności naszkicował postaci swoich bohaterów. Ich portrety psychologiczne są tak drobiazgowe i przekonujące, że czytając Korekty nierzadko miałem wrażenie, że znam rodzinę Lambertów osobiście. Osią napędową Korekt jest pragnienie starzejącej się Enid Lambert, by jej rodzina jeszcze raz spotkała się w prowincjonalnym St. Jude i wspólnie spędziła święta Bożego Narodzenia. Problem w tym, że jej cierpiący na chorobę Parkinsona mąż, Alfred, oraz ich troje dorosłych, spętanych codziennością dzieci – Chip, Gary i Denise – wcale nie palą się, by to marzenie spełnić.
 

Alfred, który przed nagłym odejściem na emeryturę był szanowanym pracownikiem kolei, teraz całe dnie spędza samotnie w swojej pracowni w piwnicy. Enid krząta się wokół schorowanego męża i pielęgnuje swoje małe obsesje. Chip, intelektualista-nieudacznik, podstarzały buntownik, w atmosferze skandalu traci posadę nauczyciela, gdy na jaw wychodzi jego romans ze studentką (Franzen zgrabnie ogrywa tutaj schematy powieści akademickiej). Starszy brat Chipa, dobrze prosperujący bankowiec Gary cierpi na depresję i prowadzi wyczerpującą wojnę podjazdową ze swoją żoną. Denise robi karierę jako szefowa kuchni hipsterskiej restauracji; wszystko idzie świetnie, dopóki nie nawiązuje romansu… z żoną swojego pracodawcy. Indywidualne historie bohaterów przeplatają się i uzupełniają, tworząc przejmujący obraz rozpadającej się rodziny.
 
Korekty nie są jednak wyłącznie wirtuozerskim połączeniem sagi rodzinnej i powieści psychologicznej. Podobnie jak w późniejszej Wolności, Franzen przemyca w Korektach mnóstwo celnych obserwacji społeczno-ekonomicznych, stawia krytyczną diagnozę „naszych czasów”. Niezależnie od tego, o czym pisze – a pisze niemal o wszystkim – robi to barwnie, przekonująco i nieznośnie celnie. Absolutny must read. 10/10.